Obraz stawianych kroków, jeden za drugim, niekiedy ociężale, innym razem lekko, jakby się było przez kogoś niesionym, przywołuje na pamięć dobrze znany widok na każdej z pielgrzymek. Ale kiedy wędrowiec staje się pielgrzymem? Czym różni się zwykła turystyczna wyprawa w nieznane od wymagającej przecież niemniej poświęcenia i zaangażowania pielgrzymki?
Kluczem do odpowiedzi jest duchowy «profil» pielgrzyma, który czyni go kimś wyjątkowym: ma on bowiem świadomość, że w tym wysiłku pokonywania fizycznej drogi do pewnego miejsca na ziemi ukryta jest łaska. To „łaska drogi”, która odmienia się przez wszystkie (życiowe) przypadki. A «profil» – jak sama nazwa wskazuje – choć nie wyczerpuje całego obrazu, to jednak rzuca dostateczne światło na sylwetkę i osobowość, pozwala zmierzyć człowieka wedle pewnej miary. Taki też zamiar ma ten krótki tekst.
Ale zacznijmy od początku. O człowieku mówi się, że jest ciągle w wędrówce: idzie przez życie, rozwijając tkwiące w nim możliwości i w ten sposób dojrzewa do pełni. Wie, że ciągle coś pozostaje do zrobienia. Nie jest przecież bytem „dokończonym”: przypomina nieco pierwotny szkic, który malarz dopiero później nasyca kolorami, uwypukla linie, wprowadza światło. Choć ogólny zarys został zrobiony (jesteśmy stworzeni w Chrystusie), to jednak od niego zależy jaki nada kształt, jak się rozwinie, jakimi pójdzie drogami. A zatem „mentalność pielgrzyma” to coś więcej niż świadomość upływającego czasu i prosta reguła życiowych zmian: to odkrycie swego miejsca w świecie, owego egzystencjalnego skierowania do celu, którym jest Bóg Stwórca i Odkupiciel.
Tego się nie da pomylić z niczym innym: człowiek w czasie pielgrzymki doświadcza duchowego przyciągania do kluczowych tematów życiowych: wiary i jej wymagań. Droga pielgrzymia wprowadza nową grawitację duchową: ciążenie ku prawdzie, która dotyka i ustawia wszystko na właściwym miejscu. To dzięki temu człowiek pielgrzymujący ma okazję przeżyć – choć kilka dni, ale może się okazać, że to dni przełomowe! – życie w wersji niesfałszowanej czy podrobionej, a przecież dobrze wiadomo, że świat współczesny tonie w podróbkach. Dlatego pielgrzymowanie przeżywane w duchu wiary staje się dla współczesnego człowieka „odtrutką” na tak często podawane mu (często po kryjomu) środki odurzające, aby stępić jego wrażliwość na dobro, na Boga, który przychodzi do człowieka i go nawiedza w codzienności.
W chrześcijańskiej perspektywie pielgrzymowanie to nie błąkanie się w kółko i bez wyraźnie sprecyzowanego celu. To nie religijne włóczęgostwo. To sięganie do korzeni i fundamentów bycia chrześcijaninem: a to też jest pewna droga. To jasna świadomość celu, do którego zmierzam, ale przede wszystkim równoległej – w stosunku do pokonywanego szlaku przez łąki i pola, miasta i wsie – innej drogi: drogi łaski, której przebiegu nie da się zmierzyć noclegami i kilometrami marszu. Probierzem autentyczności tej „drugiej” drogi jest nade wszystko otwartość na te przejawy łaski Pana, które mogą nas zaskoczyć. Stąd pielgrzym to zawsze ktoś, kto potrafi się zadziwić (np. ludzką gościnnością w świecie opanowanym przez proste zasady ekonomii rynkowej), umie podziękować, a nie żądać, bo jak mówi jedno z powiedzeń na Camino de Santiago: „turysta żąda, pielgrzym jest wdzięczny!”.
Ale czy takie rozumienie pielgrzymowanie znajduje swoje potwierdzenie na kartach Pisma Świętego? Biblia widzi człowieka w ruchu, można by rzec jakby wiercącego się, aby znaleźć swoje miejsce – niespokojnego, bo obiecano mu coś na wyrost, co przekracza jego naturalne siły i moc jego wyobraźni, co rzuca go w ramiona nadziei. Nieruchomy fakir to nie jest jej ideał życia tych ludzi. Ich pasją jest poszukiwanie i docieranie do celów, których sami sobie nie narzucili, ale otrzymali je w darze od Pana. To meta, której nie są w stanie do końca ogarnąć i dlatego pielgrzymując zadają pytania. Można by rzec, że idą z pytaniami na ustach, a w odpowiedzi nie zadowolą się banałem i formułką. Wolą nieść z sobą pytanie, kilometr za kilometrem, niż je spłycić i porzucić na skraju drogi.
Dlatego pielgrzymi w Biblii często są zaskoczeni i zdziwieni, jak Abraham, który idzie w nieznane, porzuca Ur i idzie za obietnicą Bożą. Ale nie on jest pierwszym z pielgrzymów: pierwszą pielgrzymkę w dziejach zaczynają już Adam i Ewa, którzy wychodzą z raju i inicjują długą drogę powrotu ludzi do Boga przez historię, w której „jesteśmy pielgrzymami z daleka od Pana” (2 Kor 5,6). A potem widzimy Mojżesza pielgrzymującego z narodem izraelskim z Egiptu do Ziemi Obiecanej; pielgrzymuje również Chrystus z apostołami do Jerozolimy na święto paschy. Mając przed oczyma te wzorce, pierwsi chrześcijanie, jak zauważał św. Augustyn, pielgrzymowali do grobów męczenników i rozumieli tę wyjątkową, duchową podróż jako drogę pojednania, łaskę przywrócenia jedności tej relacji z Bogiem, która została przez grzech rozbita na kawałki. Wbrew spirytualistycznym pokusom, pielgrzymowanie widzieli jako wysiłek ciała i ducha, przebywanie z drugim człowiekiem i skupienie na tym, co jest najważniejsze. To jednocześnie przechodzenie z poziomu materialnego na duchowy, pielgrzymowanie wewnętrzne.
Sam termin peregrinus oznacza dosłownie kogoś, kto idzie przez pola (per oraz ager) i pierwotnie był odnoszony jedynie do tych, którzy zmierzali do Santiago de Compostela w Hiszpanii, do grobu św. Jakuba Apostoła. Ale z biegiem czasu rozciągnął się na wszystkich, którzy w duchu pokuty pragnęli nawiedzić każde sanktuarium, bo przecież to, co na hiszpańskim Camino się dokonuje, ma miejsce także i w wędrówce np. do Częstochowy. Owo pielgrzymowanie definiuje „ocieranie się o niebezpieczeństwa”, bycie z dala od domu, pośród nieznanych ludzi, pozostając wystawionym na ich łaskę lub niechęć, brak ludzkiej ochrony i pielęgnowanie nadziei, że najlepszymi zawiasami, na których dobrze trzyma się nasze życie to sam Bóg. Dlatego zawsze na pielgrzymim szlaku, choć w różnej postaci i na różnych jego etapach, pojawia się to kluczowe doświadczenie ogołocenia, powolnego tracenia tego, co wydawało się być niezbędne, a okazuje się, że można się bez tego obyć, że liczy się to „jedno”, o którym przypomniał Chrystus Marcie z Betanii (por. Łk 10,42). Innymi słowy, pielgrzym odkrywa na własnej skórze, że jak mówił Chrystus jesteśmy więcej warci niż wiele wróbli (por. Mt 10,31), gdyż Bóg troszczy się o każde ze swoich stworzeń, a co dopiero o człowieka. Tylko, że mówić o tym, a tego doświadczyć czy przeżyć w realiach codzienności to różne sprawy, zwłaszcza dla współczesnego człowieka. On potrzebuje jakiejś przestrzeni, aby to przeżyć, bo na co dzień przychodzi mu żyć w klimacie kultury samowystarczalności, jakby Bóg nie istniał. Pielgrzymka wyrywa go z tego przekonania i pozwala przeżyć „zależność”, która nie zniewala, ale rodzi owoce dojrzałej wiary.
Dopóki gliniane naczynie w dłoniach garncarza, mówili Ojcowie Kościoła, można je dowolnie modelować: nadać mu taki a nie inny kształt, tu więcej, tam mniej. Wszystko można – dopóki garncarz nie włoży umodelowanego garnka do pieca, aby go wypalić. To obraz życia ludzkiego i czasu podarowanego człowiekowi. Pielgrzymka konfiguruje człowieka wedle tego modelu, który jest w Chrystusie. Będąc homo peregrinus, a więc ze swej istoty pielgrzymem, człowiek doświadcza w pielgrzymowaniu, że został mu podarowany czas i miejsce na zmierzenie się ze sprawami fundamentalnymi. Dlatego pomimo zmęczenia wraca zawsze odrodzony.
Ks. dr hab. Piotr Roszak, Nawarra – Pamplona, UMK Toruń
Więcej: