O pielgrzymowaniu opowiada ks. dr Józef Szamocki – Biskup Pomocniczy Diecezji Toruńskiej
Ksiądz Biskup Józef Szamocki ideę chrześcijańskiego pielgrzymowania kultywował od najmłodszych lat życia. Początkowo były to pątnicze wędrówki obejmujące miasta polskiego wybrzeża. Kolejny etap to pielgrzymowanie, które zawiodło do dalekich krajów i przyjęło formę posługi misyjnej. Obecnie, pełniąc funkcję Biskupa Pomocniczego Diecezji Toruńskiej, ks. dr Józef Szamocki nadal pieszo pielgrzymuje na Jasną Górę, a w roku ubiegłym wędrował także do Santiago de Compostela.
– Dlaczego Ksiądz Biskup zdecydował się pielgrzymować?
– To jest związane z historią. Tak się złożyło, że któregoś roku, kiedy byłem w seminarium w Pelplinie, dowiedziałem się, że i klerycy i znajomi, wędrują z północy do Częstochowy z pielgrzymką warszawską. Zapytano mnie, czy nie poszedłbym razem z nimi i tak to się zaczęło. W tamtych czasach człowiek za bardzo nie był informowany, gdyż nie było nagłaśniane to, że pielgrzymki w ogóle chodzą. Zwyczaj pielgrzymowania nie był mi obcy, ponieważ w tradycji mojej rodzinnej parafii było coroczne, piesze wędrowanie na odpust Trójcy Świętej z Gdyni do Wejherowa: jednego dnia szliśmy, a drugiego wracaliśmy. Bywały takie pielgrzymki, gdzie władze nie pozwalały iść głównymi drogami, więc wówczas się szło dookoła.
– Pielgrzymował Ksiądz Biskup od najmłodszych lat, do Częstochowy od czasów seminaryjnych. Na różnych etapach życia różny był udział Księdza w tych pielgrzymkach. Chciałabym zapytać o posługę biskupią, bo jednak nie każdy biskup chodzi na pielgrzymki…
– Myślę, że stanowi to kontynuację osobistej potrzeby bycia pielgrzymem; pragnienie, by samemu korzystać z łask pielgrzymowania. Jest to wewnętrzne przekonanie, że to także moja droga, dzięki której dojdę do Nieba. Jednocześnie nowa posługa to nowe wyzwanie, a przecież biskup zawsze jest ze swoim Kościołem – tutaj akurat Diecezja Toruńska, toruńska pielgrzymka, w której też chodziłem, i w której w latach osiemdziesiątych byłem kierownikiem jednej z grup. To po prostu potrzeba serca: by być z tymi, którzy pielgrzymują. Jako biskup czuję się bardzo zjednoczony z tą cząstką diecezji, bo przecież gdzie są jakieś akcje duszpasterskie tam też są biskupi. Biskup Andrzej dojeżdża na pielgrzymki i w ten sposób towarzyszy pielgrzymom. Bywały takie lata, że gdy były jeszcze jakieś inne zajęcia w diecezji i ja nie mogłem pójść to dojeżdżaliśmy z biskupem Andrzejem na zmianę. Gdy bp Andrzej dojeżdża na pielgrzymkę, stara się choć przez jakiś czas wędrować z pątnikami. Zawsze też głosi Słowo Boże. Moja obecność na szlaku pielgrzymkowym przejawia się w ten sposób, że jak już wędruję z pielgrzymką to staram się iść cały dzień z jedną grupą i wtedy rzeczywiście dzielę los pielgrzyma od rana do wieczora: z jego postojami, posiłkami i wszystkim, co się dzieje. Włączam się także w pracę księży. W każdej grupie głoszę homilię. Ma to miejsce na ogół po pierwszym etapie wędrowania, jeszcze przed południem. Słowo to nawiązuje do programu duszpasterskiego.
– W naturalny więc sposób to pielgrzymowanie Księdza Biskupa różnie wyglądało. Zmieniają się ustroje polityczne, zmieniają się ludzie. Czy zatem kiedyś pielgrzymi byli inni niż teraz?
– Sądzę, że duch pielgrzymowania i to pragnienie oraz potrzeba są te same. Na pewno okoliczności pielgrzymowania, tak, jak pani zauważyła, są różne. Z pielgrzymką warszawską wędrowałem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Wówczas to już bardzo narastał w kraju stan kryzysu. Ludzie szli generalnie po to, aby w jakiś sposób wyrazić także i swój sprzeciw. Jednocześnie szukali u Pana Boga pomocy, bo skoro po ludzku nie było już możliwości naprawienia sytuacji to niech Pan Bóg sprawi cud. I taki charakter ja wówczas też odczuwałem na tej pielgrzymce, bo choć byłem klerykiem to szedłem jako zwyczajny pielgrzym nie zaangażowany w jakiekolwiek czynności. Pamiętam pielgrzymkę z 1978 roku, gdzie naprawdę szły tłumy: było nas wtedy chyba 30 tysięcy! Wówczas był powód, dla którego się szło. Obecnie ludzie nie muszą już tyle chodzić, mogą jeździć, czy nawet latać po całym świecie. Zmieniła się zatem forma, dzięki czemu ruch pielgrzymkowy rozrasta się i łącznie pielgrzymów jest więcej niż wtedy, kiedy chodziły te tłumy. Ludzie nadal więc mają to pragnienie pielgrzymowania, nawiedzania sanktuariów, modlitwy, latają do Ziemi Świętej , czy odległej Guadalupe. Przyglądając się już tylko naszej, toruńskiej pielgrzymce to kiedyś było to niesienie pomocy Ojcu Świętemu. Niegdyś cała diecezja chełmińska zjeżdżała się do Torunia, bo to był zryw dla Papieża. I wtedy znowu były tłumy – pamiętam, że jak prowadziłem grupę zieloną z Chojnic to szło ponad tysiąc osób. Teraz cała pielgrzymka mniej więcej tyle liczy. Ludzie, których pielgrzymi spotykają na trasie można powiedzieć, że także się zmieniają. Serca mają te same, ale wszelkie warunki, w jakich przyjmują pątników, są zdecydowanie lepsze, ale to wynika po prostu z tego, że czasy się zmieniły. Generalnie jednak ludzie są tak samo serdeczni i otwarci.
– Pielgrzymka więc idzie z duchem czasu, aczkolwiek Duch pozostaje ten sam…
– Tak, pragnienia serc są zupełnie te same. W tamtych czasach ludzie szli szukając powołania, czy zanosili swoje problemy. Rytm pielgrzymki, a raczej to, co ukryte jest w danej grupie, najlepiej można usłyszeć na nowennach i modlitwach – prośbach, które są zanoszone. I przed laty i dzisiaj ludzie modlą się o rozeznanie powołania, o dobrego męża, czy żonę, o nawrócenie taty, żeby mama miała lżej albo żeby ktoś pracę znalazł. Życie to samo, co kiedyś i tak samo oddawane Panu Bogu.
– Mówi się, „ach, ta dzisiejsza młodzież”, a przecież na pielgrzymki chodzi dużo młodych ludzi. Czym różnią się współcześni młodzi pątnicy od tych wędrujących kilkanaście lat temu?
– Myślę, że jest to ta sama młodzież, którą pamiętam, jak niegdyś chodziłem na pielgrzymki. Ci młodzi ludzie potrzebują siebie nawzajem, potrzebują rozmów o wartościach wyższych. Trzeba jednoznacznie powiedzieć, iż jest to także młodzież pokaleczona w życiu, z pewnymi poranieniami. Jednak, czy ona jest lepsza, czy gorsza? To trudny podział, bowiem niegdyś to po prostu była inna młodzież, bo miała inny świat zewnętrzny: bez komórek, bez sms-ów, bez e-maili. Zmienił się także sposób ekspresji, wyrażania w grupie, co też jest po części efektem postępu technicznego. Zatem chyba nie można porównywać tej dzisiejszej z tamtą młodzieżą, ale duch ofiarności ten sam, modlitwy te same i bąble na nogach te same. Nie jest to więc problem „lepszy – gorszy” tylko inny sposób wyrazu tego, co się w sercu czuje.
– Przeciwnicy pieszych pielgrzymek mówią często: „szkoda zdrowia, szkoda czasu”. Jak odeprzeć te argumenty?
– Ze zdrowiem zupełnie bym się nie zgodził, bo uważam, iż moją dość dobrą kondycję i zdrowie zawdzięczam temu właśnie, że chodzę. Ja naprawdę po każdej pielgrzymce nabieram sił, także fizycznych. Wędrując człowiek wzmacnia odporność na ból, ćwiczy pokonywanie przeciwności – po prostu hartuje się. Te same argumenty można podać każdemu, kto wybiera się nad wodę: szkoda zdrowia, bo reumatyzmu dostaniesz albo szkoda zdrowia, bo idziesz w góry, a po co się będziesz męczył. Jest to więc argument nie do przyjęcia, bo ludzie na pielgrzymce wręcz przeciwnie: odzyskują zdrowie. Jeśli chodzi o czas to zależy od koncepcji tego, jak ja ten czas chcę spędzać. Tak naprawdę szkoda czasu na siedzenie cały dzień przed komputerem, czy telewizorem. Lepiej wyjść do ludzi, otworzyć się na nich i na Pana Boga tym samym. Generalnie rzecz biorąc ci, co zaczynają chodzić na pielgrzymki to już chodzą co roku, bo to ich wciąga. Nie żałują wtedy czasu, a raczej tak go sobie organizują, by móc pójść na pielgrzymkę.
– Na czym zatem polega fenomen pieszych pielgrzymek?
– Myślę, że to jest odpowiedź na tajemnicę obecności Pana Boga w naszym życiu. Wiemy, że człowiek jest pielgrzymem, bo w jakiś sposób zostało nam to objawione. Najbardziej czytelnym obrazem naszego pielgrzymowania do Pana Boga jest właśnie piesza pielgrzymka. To wtedy najbardziej identyfikujemy się z tym, co w nas samych – wtedy najbardziej jesteśmy pielgrzymami.
– W ubiegłym roku, w niewielkiej grupie pielgrzymował Ksiądz Biskup do Santiago de Compostela. Czy wam udało się ten czas również przeżyć jako „rekolekcje w drodze”, jak często mówimy o pielgrzymkach na Jasną Górę.
– Pielgrzymowanie na Jasną Górę to rzeczywiście rekolekcje w drodze. Czas jest wypełniony, zaplanowany. Trzeba włączać się w śpiew, modlitwy i słuchać konferencji. Bagaż jest podwożony na nocleg. Natomiast na Camino pielgrzym jest zdany na siebie. Musi się zatroszczyć o wszystko sam, nawet o codzienną Eucharystię, co w praktyce dla osób świeckich nie jest wcale łatwe, choć dla chcących możliwe. Camino to bardziej rekolekcje na „pustyni”. Trzeba ciągle odnawiać w sercu świadomość, że idzie się z Nim, dla Niego i że On prowadzi. Także w wymiarze ducha, podpowiadając, jak dalej żyć, jak realizować powołanie po powrocie z pielgrzymki. Camino przypomina i wpisuje się w doświadczenia Starców ze Wschodu, którzy wędrowali przez świat z modlitwą Jezusową na ustach. A z wydarzeń, które się wspomina, przeglądając bogaty zbiór fotografii, trudno wybrać szczególnie znaczące. Każdy dzień przynosił pokój i dobro w spotykanych ludziach, ubogacał przyrodą i zabytkami, zwłaszcza architekturą wiejskich kościołów i historycznych katedr i zamków, których nie brakowało. A największym przeżyciem była Eucharystia sprawowana przy grobie św. Jakuba i zachód słońca podziwiany nad Atlantykiem na przylądku Finisterre, czyli na „końcu świata”. Czuło się świętość, dobroć i majestat Boga Ojca, Stwórcy przepięknego świata, który nam został podarowany, abyśmy także stawali się duchowo piękniejsi.
– Jak zatem przekonać kogoś, kto jest przeciwny chodzeniu na piesze pielgrzymki?
– Nie umiałbym przekonywać kogoś, kto nie chce być przekonany, bo trzeba uszanować wolna wolę. Myślę, że to jest dar, łaska i kto chwyci tę łaskę to najczęściej pozostaje na lata.